Tym razem wpis pojawia się z małym poślizgiem – zamiast publikacji tradycyjnie w sobotę, zapraszam Was do poznania moich ulubieńców w niedzielę. Jest to jednorazowa sytuacja spowodowana spontanicznymi planami na sobotę, przez co nie miałam możliwości, aby skończyć wpis na czas.
Niemniej jednak mam cichą nadzieję, że w niedzielę będzie się Wam czytało równie przyjemnie, jak na początku weekendu. :)
Ulubiony kosmetyk
O świetnych właściwościach wody różanej pisałam już przy okazji wpisu o najlepszych kosmetykach ubiegłego roku. Dlaczego więc piszę o niej ponownie? Otóż wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że może ona posłużyć jako produkt do pielęgnacji włosów.
Od jakiegoś czasu, gdy czuję, że moje włosy nie chcą współpracować (zwłaszcza podczas upałów), spryskuję je właśnie wodą różaną, która sprawia, że stają się gładsze, błyszczą, i jestem niemal pewna, że dzięki niej zyskują również nieco dodatkowego nawilżenia, którego, jak wiadomo, bardzo potrzebują podczas aktualnej pory roku.
Jak napisałam we wstępie tego posta, produkt ten idealnie nadaje się do dbania o naszą cerę, zwłaszcza w postaci toniku, którym spryskujemy twarz (lub przecieramy nasączonym wacikiem) zarówno rano, jak i wieczorem. Właśnie ten zabieg stosowany codziennie przyczynił się do zmniejszenia widoczności popękanych naczynek, jak i zapobiegania tworzeniu nowych. Ponadto twarz jest nawilżona i odświeżona, gdy spryskamy nią skórę w ciągu dnia.
Ulubiony serial
Serialem, który szczególnie przypadł mi do gustu w lipcu jest „Broadchurch”, brytyjski kryminał, którego akcja rozgrywa się w cichym, spokojnym miasteczku na południu Anglii. Pierwszy sezon trzyma poziom do samego końca, aktualnie zostały mi dwa odcinki drugiej serii i cała trzecia, więc na ich temat się nie wypowiem.
Czym charakteryzuje się serial? Tym, że jest taki… naturalny. Lubię tego typu serie, w których przedstawione są losy zwykłych ludzi (nie super agentów) w prosty sposób, a wisienką na torcie są piękne widoki.
Netflix udostępnił na razie tylko dwa sezony „Broadchurch”, mam jednak cichą nadzieję, że skuszą się i na trzecią partię.
Ulubiony produkt
Espadryle z Lidla trafiły w moje ręce zupełnie przypadkiem. Poszłam po marchewkę, nie było jej i wyszłam z butami, choć nie miałam pojęcia, że w ogóle są w ofercie sklepu.
Dzień wcześniej dotarło moje zamówienie z Zalando, które zawierało właśnie buty tego typu, które okazały się za małe. To utwierdza mnie w przekonaniu, że nic nie dzieje się bez powodu – espadryle z Lidla kosztowały 30 zł, te z Zalando ok. 90. ;)
Poza ceną zaletą butów ze zdjęcia jest wygoda – są naprawdę lekkie, nie obcierają mimo dość „podejrzanego” materiału i fakt, że wydalam na nie tak małą kwotę sprawia, że raczej nie będę płakać, gdy będę zmuszona się z nimi pożegnać po jednym sezonie. Już kilkukrotnie przekonałam się, że obuwie z tego supermarketu jest zaskakująco dobrze wykonane, więc polecam polować na ciekawe perełki w okazyjnych cenach.
Ulubiona książka
O tym, że interesuję się historią ludzi, którzy mieli to nieszczęście trafić do obozów koncentracyjnych juz wiecie – m.in. dlatego dwa lata temu zwiedzilismy dawne Auschwitz-Birkenau, po którym dość długo dochodziłam do siebie.
Nic więc dziwnego, że po raz kolejny zdecydowałam się na lekturę książki stworzonej na faktach. Mowa o pozycji „Tatuażysta z Auschwitz” autorstwa Heather Morris . Jak wszystkie inne opowieści tego typu, pokazuje ona losy ludzi przebywających w danym obozie, ich codzienność i przykrości, z którymi się mierzą. Wyróżnia ją jednak fakt, że głównym jej tematem jest… historia miłosna tytułowego tatuażysty (tak, tego, który nanosił znane wszystkim numery) i jednej z więźniarek.
Jak zawsze nie chcę zdradzić więcej w obawie przed spoilerem, ale szczerze polecam książkę wszystkim, których również interesuje ta smutna tematyka, którą mimo wszystko warto znać i czerpać z niej lekcję.
Ulubione wydarzenie
Ten ulubieniec jest jednym z najświeższych, gdyż moje serce skradł wczoraj. Mowa o wyjściu do kociej kawiarni „Kocimiętka”, którą otwarto w Poznaniu na początku lipca.
Dla takiej kociary, jak ja jest to niezwykle cudowne miejsce, choć nie ukrywam, że dość kontrowersyjne, zważywszy na fakt, że jego główną atrakcję stanowi gromadka prawdziwych zwierząt. Z tego, co dotychczas udało mi się zauważyć, to to, że kociaki nie sprawiają wrażenia zmęczonych, miejsce ma swój regulamin, a obsługa faktycznie pilnuje, aby goście go przestrzegali. Ponadto, każdego z trzynastu kociąt można adoptować, gdyż kawiarnia, która współpracuje z fundacją, działa jako dom tymczasowy.
Jeśli mieszkacie w Poznaniu, kochacie koty, ale nie możecie sobie pozwolić na adopcję swojego, polecam zajrzeć do wspomnianego miejsca (ul. Franciszka Ratajczaka 18) – nie pożałujecie. ♥
Ulubiona aplikacja
Jednym z moich lipcowych postanowień było czytanie większej ilości książek. Tym sposobem pochłonęłam trzy pozycję, a w związku z tym, że totalnie nie mam pamięci do tytułów, aplikacja Lubimy czytać.pl pomaga mi w oznaczaniu tego, które lektury mam już za sobą, umożliwia stworzenie listy książek, które czytam aktualnie lub chcę przeczytać w następnej kolejności.
A jeśli ciekawi Was, co czytają konkretne osoby mające swój profil na stronie Lubimy czytać i aktywnie z niej korzystają, macie możliwość śledzenia ich biblioteki. :)
Przyznaję, że aplikacja jest naprawdę pomocna, jeśli tak jak ja macie problem z zapamiętaniem nazw lektur, które mieliście już okazję czytać (zwłaszcza jeśli pochodzą od jednego autora). Już niejednokrotnie zdarzyło mi się wypożyczyć ponownie tą samą książkę, gdyż nie miałam pojęcia, że znam już losy jej bohaterów (#jakżyć). :)
Dodaj komentarz